Historia ducha…
Był to mężczyzna niebrzydki, z gęstymi czarnymi włosami i kontrastującymi niebieskimi oczami. Jego ostre rysy twarzy, mocna szczęka podkreślona szorstkim zarostem dodawała mu mrocznego wyrazu. Był zawsze skromnie ubrany w brązowy płaszcz z szerokim pasem oraz wysokie skórzane buty. Zaproszony do środka pokazywał pani dworu najlepsze tkaniny, a ta- wybredna z natury- długo wybierała idealną dla siebie. Oczywiście, nie została obojętna na nietuzinkową urodę młodzieńca. Po pierwszym spotkaniu chodzia z głową w chmurach, wiecznie rozmarzona. Nawet nie poznała jego imienia. Była zbyt przejęta jego obecnością.
Handlarz zjawiał się zawsze raz w miesiącu, zwykle koło późnego południa. I tak cyklicznie, na kilka dni przed wyznaczonym spotkaniem z Matylda stała w oknie i wypatrywała powozu. Cała w nerwach przymierzała co chwilę najlepsze suknie i kropiła się najdroższymi perfumami.
Pan Brown jakby nie zauważał dziwnego zachowania żony. Był zbyt zajęty ważnymi spotkaniami. Całe dnie był poza domem, a wieczory wolał spędzać przy kieliszku whisky i fajce, aniżeli z rodziną.
Pewnego październikowego popułudnia, gdzie kolorowe liście ozdabiały drzewa przy kamienicy zjawił się jak zwykle młody handlarz. Pani Żmucka odskoczyła od stolu jak spłoszona, nie spodziewała sie go akurat w ten dzień. Miał przyjechać dopiero za kilka tygodni, jak zapowiadał na wzgląd na swoją daleką podróż. Jak się okazało nie zajęła mu ona tyle czasu, co przypuszczał i mógł przyjechać wcześniej. Zaproszony do środka zaczął prezentować jak zwykle najlepsze materiały, jakie udało mu sie zdobyć w swojej wyprawie na wschód. Pani Matylda wolnym krokiem przechodziła między nimi gładząc każdy po kolei. Pomrukiwała przy tym zalotnie i co chwilę zerkała na młodego mężczyznę. Ten jednak jakby zamyślony wypatrywał przez okno spadających liści. Z transu wyrwał go dzwięk trzeszczących desek schodów. To była Anna, skończyła właśnie naukę gry na pianinie i udawała się do jadalni na posiłek. W tym momencie ich oczy spotkały się i uśmiechnęli prawie niezauważalnie do siebie. Po tym zdarzeniu młodzieniec zjawiał sie w domostwie państwa Żmuckich coraz częściej. Już od progu wypatrywał dziewczyny, w ktorej zakochał się od pierwszego wejrzenia. Szukał jej magicznych oczu, w których się tak zatracił. Wiedział, że córka gospodarzy domu była o kilkanaście lat młodsza od niego. Nie mógł jednak oprzeć się jej pięknu i delikatności. Pani Matylda nie chciała dopuścić do siebie myśli, że to nie ona jest obiektem westchnień mężczyzny, o którym tak gorączkowo rozmyślała już od tak dawna leżąc samotna w swym łożu. W coraz bardziej wyszukany sposób próbowała zwrócić na siebie uwagę młodzieńca. Ten jednak był głuchy na jej zaczepki i nie zaważał nawet, iż ze spotkania na spotkanie, starsza pani ubierała sie barzdziej skąpo i coraz śmielej go witała i żegnała. Z biegem czasu jednak podirytowana bezskutecznością swych działań zapłakała w samotności. W końcu zrozumiała bolesną prawdę i oblała ją fala zazdrości o własną córkę. Wiedziała, że zaczęła traktować ją jak konkurentkę, a nie jak własne dziecko. Czuła się fatalnie, lecz uczucie, jakim obdarzyła mężczyznę było silniejsze od niej. Chciała się odegrać, lecz nie mogła się ujawnić- była wszak żoną ważnej kupieckiej persony!
Młodzi spotykali się potajemnie wieczorami, zaraz po wizycie w sprawie materiałów, w składziku w jadalni. Matylda trzymała tam słoiki z konfiturą i butelki z dojrzewającym winem. Młodzi siedzieli tak całą noc w objęciach wsłuchując się we włane oddechy. Trzymali sie za ręce i gładzili opuszkami swoje twarze. Czuli się jednością, tylko przy sobie czuli spełnienie. Wiedzieli, że nigdy nie będa mogli być razem, chyba że uciekną i wyrzekną się swojego dotychczasowego życia. Niestety sielanka ich intymnych spotkań musiała mieć swój kres.
Pewnej sierpniowej nocy, gdy siedzieli jak zwykle w ukryciu, pani Żmucka udała sie do jadalni. Od kilku miesięcy cierpiała na bezzsenność i chciała napić się ciepłego mleka. Zwykle robiła to za nią gosposia, lecz akurat dziś pojechała do swojej schorowanej matki do innego miasta. Jednak, gdy wracała do sypialni usłszała dziwny dzwięk. Nie czekając długo zaczęła przeszukiwać izbę. Po kilkunastu minutach zaglągania w każdy zakamarek jadalni otworzyła składzik i stanęła jak wryta. Po chwili wpadła w szał. Zaczęła krzyczeć i odgrażać się. Wyła wniebogłosy, a spłoszony mężczyzna zdąrzył tylko uścisnąć dłoń ukochanej i wybiegł z domostwa. Matylda szarpiąc córkę i krzycząc niecenzuralne słowa obudziła swego męża, który zasnął jak dziecko po trzecim już kieliszku. Opowiedziała mu przez łzy o handlarzu, który na ich oczach uwiódł ich dziecko, wykorzystał ją i chciał sprowadzić na złą drogę. Na nic się miały tłumaczenia i szloch Anny, która zapewniała o ich wzajemnej miłości. Pan Żmucki posłał w pościg służbę- Johana i jego syna, którzy nie raz towarzyszyli mu przy polowaniach. Psy zaprowadziły ich do lasu, gdzie szybko odnalazły trop. Strzał rozniósł się po całym lesie. Stado kruków wzbiło się w powietrze spłoszona, a wiatr uderzał z rozmachem o ich skrzydła wydając przeraźliwy świszczący dźwięk. Potem nastała przeszywająca cisza. Młody kochanek po jednym celnym strzale w serce wyzionął ducha.
Rozpaczy nie było końca. Młoda dziewczyna tygodniami nie wychodziła ze swego pokoju, nie przyjmowała posiłków. Jedyne, co robiła to łkała z żalu i tęsknoty. Kilka tygodni później odebrała sobie życie w składziku w jadalni. Dawnym miejscu spotkań z jej ukochanym. Tylko ona znała jego tożsamość, lecz nigdy na głos nie wypowiedziała jego imienia. Nosiła w sobie tą tajemnicę do samego końca…
Legenda głosi, że zrozpaczona dusza młodego handlarza raz do roku- w ciepłą sierpniową noc, w rocznice swej śmierci- pojawia się w starej kamienicy. Nic nie mówiąc kieruje się do składzika, z nadzieją, że znów spotka swoją ukochaną.
W tym miejscu dzis znajduje się toaleta Cafe Kultura. Nie wierzysz…? Przyjdź do nas, a może i Ty zobaczysz smutną postać znikającą bez słowa w łazience.